Rządowy projekt nowelizacji ustawy o prawach autorskich stanowi wdrożenie unijnej dyrektywy „w sprawie prawa autorskiego i praw pokrewnych na jednolitym rynku cyfrowym” (DSM). Polska jest ostatnim krajem Unii Europejskiej, który jeszcze tych przepisów nie wprowadził. Jest to prawo ważne i potrzebne, ponieważ reguluje m.in. kwestie tantiem dla artystów za rozpowszechnianie ich utworów na platformach streamingowych, wykorzystywania utworów na potrzeby pracy zdalnej czy właśnie wynagrodzeń dla wydawców cyfrowych za wykorzystywanie przez platformy treści tworzonych przez dziennikarzy. W ostatnim punkcie chodzi o to, że cyfrowi giganci — Google, Meta, X itd. — wykorzystują treści dziennikarskie do wyświetlania na nich reklam, na czym zarabiają krocie, a wydawcy (nie mówiąc o tworzących treści dziennikarzach) nie mają z tego nic.
Niestety, implementując unijne prawo, polski ustawodawca „zapomniał” o tym, że aby przepisy był skuteczne, wydawcom trzeba zapewnić możliwość ich egzekwowania. „Przypomniała” o tym posłanka Daria Gosek-Popiołek z Lewicy, składając do projektu ustawy trzy poprawki. Precyzowały one, kiedy wydawcy mieliby prawo do wynagrodzenia od big techów, nakładały na platformy cyfrowe obowiązek udostępniania wydawcom mediów informacji niezbędnych do ustalenia wysokości tego wynagrodzenia oraz — co być może najważniejsze — wprowadzały możliwość mediacji prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sytuacji, gdyby dwustronne negocjacje wydawcy z daną platformą cyfrową przeciągały się powyżej trzech miesięcy. Poprawki przepadły jednak głosami Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Konfederacji. Za przyjęciem poprawek zagłosowała tylko garstka posłów KO, w tym (we wszystkich trzech przypadkach) Franciszek Sterczewski i Małgorzata Tracz. Jak na ironię, za przyjęciem korzystnych dla mediów zmian w projekcie ustawy, oprócz Lewicy, głosowało również Prawo i Sprawiedliwość — w tym Jarosław Kaczyński.
Czytaj też: Więzi „niemożliwe do samodzielnego rozerwania bez poważnego zranienia się”. Czy da się wygrać wojnę z big techami?
Ostatecznie projekt nowelizacji prawa autorskiego przyjęto w Sejmie niemal jednogłośnie. „Za” było 417 z 436 obecnych posłów i posłanek. Fakt, że nie zabezpieczono wydawcom mediów prawa do arbitrażu, stwarza jednak ryzyko, że w relacjach z krajowymi wydawcami big techy będą mogły przeciągać „negocjacje” w kwestii wynagrodzeń dla dziennikarzy w nieskończoność.
Big techy jak nowe „bóstwa”. Ale w UE nie ma „świętych krów”
My, dziennikarze, nie wiemy wiele o mechanizmach działania Google, Mety i innych tego typu platform. Ich algorytmy są ściśle strzeżoną tajemnicą. Rozszyfrowując ich „kaprysy” w kwestii tego, co i jak będzie się „klikać” danego dnia, działamy trochę jak szamani, którzy z klucza nadlatujących ptaków starali się wywróżyć wolę wyimaginowanych bóstw. Bo też big techy są dziś trochę jak bóstwa. Potężne i abstrakcyjne. Bardzo dobrze — choć w sposób wyolbrzymiony — tę relację pomiędzy rzeczywistością cyfrową a społeczeństwem ukazywał serial „Nowy wspaniały świat” Netflixa, na podstawie powieści Aldousa Huxleya. Światem i ludzkimi wyborami rządziła tam uosobiona sztuczna inteligencja tak zaawansowana, że nikt już jej tak naprawdę nie rozumiał. Dało się tylko odgadywać jej intencje. Tym jednak (jeszcze) różni się cywilizacja zachodnia od „wschodnich” satrapii i autorytaryzmów, że u nas nie ma „bóstw” ani „świętych krów”. Prawo obowiązuje każdego — i dotyczy to także obowiązku zapłaty za wykorzystywanie efektów cudzej pracy.
Oczywiście technologiczni giganci mogą chcieć się bronić przed nowymi obowiązkami. Znane są przykłady Kanady, gdzie Meta zablokowała medialne fanpage'e po tym, jak lokalny ustawodawca nakazał jej płacić mediom za zarabianie na ich treściach, czy Australii, gdzie z tego samego powodu Meta odgraża się blokowaniem na Facebooku treści publikowanych przez tamtejsze media. Kanada i Australia to bogate kraje, ale rynki stosunkowo małe, bo łącznie to „tylko” ok. 66 mln ludzi.
Unia Europejska to zaś rynek liczący ok. 450 mln ludzi, który jako całość więcej waży i więcej może w relacji z cyfrowymi gigantami. Dlatego Polska, jako członek UE, również może i powinna zadbać o uczciwe relacje mediów z big techami. I dlatego też my, dziennikarze, powinniśmy apelować do senatorów i senatorek o to, aby poprawili projekt nowelizacji prawa autorskiego, gdy ten (na dniach) trafi już do Senatu. W przeciwnym razie konsekwencje dla wolnych mediów mogą być tragiczne.
Prawo autorskie i dyrektywa DSM. Senat musi poprawić projekt
W rozmowie z Business Insiderem Marek Frąckowiak, prezes Izby Wydawców Prasy, stwierdził, że „bez wsparcia od rządu czekają nas [media] negocjacje mrówki ze słoniem”. Pierwsze zginą wolne media lokalne, sukcesywnie podgryzane już przez gazety i telewizje samorządowe. Ale na nich się nie skończy. W relacji do big techów nawet największy polski wydawca cyfrowy jest tak naprawdę mrówką.
I jeżeli te mrówki nie będą miały ochrony w postaci dobrego i możliwego do wyegzekwowania prawa, słonie zadepczą je jedną po drugiej.